Usługa języka migowego
A A A
Instagram Facebook YouTube

Arkadiusz Karapuda „Fragmenty”

 

Czego jestem fragmentem?

– dr hab. Krzysztof Lipka

Na pierwszy rzut oka przedstawiany cykl prac Arkadiusza Karapudy wydaje się abstrakcją geometryczną. Jednak bystrzejszy widz szybko się zorientuje, że to wyłącznie wstępna, złudna ocena. Przedstawiane bowiem przez autora przedmioty już na poziomie wyboru motywów prezentują ostentacyjnie intelektualne postrzeganie rzeczywistości. Potwierdza się to następnie w kontinuum koncepcji, w układzie geometrycznie identycznych sekwencji, gdzie fragmenty układają się w całości, w symetrii poszczególnych ogniw zbioru, tak że w sumie całość cyklu okazuje się niewątpliwie abstrakcją geometryczną, ale złożoną z podpatrzonych w otaczającym świecie detali. W lustrzanym odbiciu każdy detal staje się całością, a całość konstytuuje się z detali. Jednym słowem mamy do czynienia z fragmentaryzacją, lecz przeprowadzoną metodycznie, wybiórczo i kompleksowo. Zatem wątpliwości, czy oglądamy abstrakcję czy też nie, są uzasadnione, ale dopiero na poziomie ogólnym, podczas gdy każdy poszczególny element cyklu jest fragmentem wysupłanym z otoczenia.

            Jednym z najcelniejszych spostrzeżeń w naszej kulturowej tradycji jest wielokrotnie formułowana opinia, która utrwaliła się głównie w wersji św. Augustyna: za wszystkim, co niewidzialne, kryje się coś widzialnego. To wielka prawda bez względu na to, co konkretnie w tamtych czasach miano na myśli; za ciałem kryje się duch, ale przecież także za każdym zjawiskiem kryje się rzecz sama w sobie (Kant). Prawda ta daje się przymierzyć niespodziewanie do wielu bytów, a w sztuce sprawdza się wielokrotnie. Arkadiusz Karapuda uczynił z tej maksymy konsekwentne założenie; w prezentowanym cyklu za każdym wyjętym przez malarza z kontekstu urywkiem kryje się rzecz, której jest on, czy być mógłby, niewielką częścią; za fragmentem kryje się całość pozostająca niewiadomą, niepewną, choć domyślną. Autor tak dobiera swoje motywy, by ich przedłużenie poza krawędzią płótna nie było oczywiste, by stanowiło swego rodzaju zagadkę, jak wszystko, co ukryte poza zewnętrzem, by budziło w widzu wątpliwości, doprowadzało go do domysłów i poszukiwań i nigdy nie dawało całkowitej pewności co do pełnego rozwinięcia intencji autora.

            Fragmentaryzacja (przez abstrahowanie) nie jest niczym nowym, należy do powszedniego repertuaru środków postmodernizmu czy też całej dzisiejszej sztuki. W malarstwie współczesnym mamy nawet swoiste arcydzieła tego podejścia czy sposobu myślenia, że przypomnę choćby tylko „wielkie obrazy” Roya Lichtensteina z wielokrotnie powiększonym pojedynczym, wyizolowanym gestem pędzla. To jednak, co bywa tylko skromnym pomysłem czy jednorazowym wytworem, zostało w ujęciu Karapudy rozbudowane w prezentowanym cyklu do pełnego ideowego systemu, w którym wyodrębnione z otoczenia elementy doczekały się mianowania do rangi malarskiej persony. (Widz na tle czy nawet na teatrum obrazu pozostaje tylko figurą.)

Żeby bowiem odczytanie znaczenia motywu stało się możliwe, wybrany wycinek rzeczywistości musi być w odpowiedni sposób potraktowany i przedstawiony. Artysta czyni więc osobliwego bohatera z każdego swojego Fragmentu (odtąd będę go zatem traktować wielką literą), który zostaje konsekwentnie, wielokrotnie sportretowany. Tą metodą powstaje po pięć niewielkich prac na papierze dla każdego wybranego Fragmentu (grafit, ołówek, kredka, akwarela, gwasz, z ewentualnymi niewielkimi odstępstwami, każda praca po 13 x 17 cm) oraz siedem większych obrazów ukazujących spośród nich wybrane, wyraźnie uprzywilejowane Fragmenty. (Tylko jeden średni obraz, 60 x 50 cm, nie ma małych poprzedników, ale wyjaśnia to jego tytuł: Miejsce szczególne). W tej praktyce Fragmentom zostaje nadana osobowość, choć w dalszym ciągu jest to osobowość incognito; zostają pokazane ich rożne humory, napięcia i zmiany nastrojów, możliwości wariacyjnych zachowań, rozmaite ich kreacje i makijaże. Toteż Fragmenty zostają odrzeczowione, nabierają znaczenia metafizycznej figury, zmiany obdarzają je swoistym życiem, wewnętrznie zsyntetyzowanym bytem, nieledwie samoświadomością.

Fragmenty otrzymują imiona (w postaci tytułów), które dobrane są także z zachowaniem odpowiednich szykan; sześć wielkich obrazów to: Obok tumby, Ołtarz, Przed parawanem, Scena, Szczelina, Za zasłoną. Tytuły te bardzo dokładnie określają miejsca, nie mówiąc jednocześnie nic; te z Fragmentów, które nie są „obok”, „przed” czy „za”, prezentują bardziej zdecydowaną osobowość, nie niuansują swego bytowania zawoalowaną sytuacją, ale w dalszym ciągu nie zdradzają prywatnych sekretów. Ołtarz pozostaje niemal anonimowy, choć wyróżnia go kostyczna hieratyczność; Tumba nastawiona jest tak odpychająco, że widz wolałby już do niej nie zaglądać. Niektóre z tych przedmiotów czy miejsc wydają się skamieniałe, inne co najmniej zastygłe, wszystkie są monumentalne niczym pomniki, wokół których niegdyś odprawiano pewne niejasne rytuały.

            Arkadiusz Karapuda, omawiając w znakomitym tekście swą ubiegłoroczną wystawę, Wszędzie i nigdzie, odwołuje się do trzech antropologiczno-filozoficznych pojęć: heterotopie (M. Foucault), nie-miejsca (M. Augé) i postmiejsca (M. Sznajderman), powołanych – mówiąc w uproszczeniu – po to, by wyodrębnić w przestrzeni ludzkiej pewne wspólne (czyli niczyje), obojętne (czyli wyzbyte uczuć) i zwykle niezauważane (czyli spowszedniałe) terytoria, które, nie przywiązane do człowieka, muszą nabyć własnej, nieludzkiej charakterystyki. To swoiste podsumowanie rzeczywistości jest właśnie gruntem skupiającym Fragmenty, to w jego obrębie wzrastają te najzwyczajniejsze dziwolągi, których z powodu ich oczywistości nikt nie zauważa. Lecz to, co odruchowo omijamy wzrokiem, może zostać nam odkryte w artystycznej epifanii. Od czego są artyści? To Oni mają za zadanie pokazać nam to, czego sami nie dostrzegamy. Arkadiusz Karapuda zbudował z niedostrzeganych fragmentów własny świat sztuki, z potocznej powtarzalności stworzył artystyczną niepowtarzalność, z czegoś najmniej indywidualnego zbudował niezwyczajną indywidualność malarską.

            Uderza nas przede wszystkim systematyczny porządek formalny. A przecież to zaledwie – tylko i aż – idea i treść tego malarstwa. Bo za tym, co widzialne, kryje się coś niewidzialnego. Niewidzialny pozostaje dla nas ogrom pracy i tajniki warsztatu malarza. Przyglądając się Fragmentom, dostrzegamy ich wysmakowaną geometrię, symetrię, rytmy i moduły, wyszukany koloryt, nietypowo zestawiany, (mono)chromatyzmy, odcienie, obserwujemy zastygłe, jak przystało na bohaterów tych płócien, cienie i światła, podziwiamy zniuansowanie powierzchni, ruchu pędzla, obecność zróżnicowanej faktury, dyskretnych impastów, linearność i bryłowatość, i całą grę przestrzeni, która wielokrotnie zaskakująco wprowadza nas w błąd. To nie jest proste malowanie, to dogłębnie przemyślany zamysł, wyważenie konstrukcji i refleksji, świadomość każdego efektu, to drobiazgowe dopieszczanie Fragmentów i fragmentów. To intelektualne mistrzostwo koncepcji i warsztatowe mistrzostwo wykonania.

Przy całkowicie poważnym traktowaniu sztuki i kierujących nią idei artystycznych i pozaartystycznych, w malarstwie Karapudy jest wiele przewrotności. Przejawia się ona w licznych rozwiązaniach formalnych, jak gra świateł i cieni, wypukłości i wklęsłości, przestrzenie przed i za, ale przede wszystkim zabawa z widzem przewija się w treści. Ta właśnie strona malarstwa jest ogólnodostępna, toteż w niej się przede wszystkim skupia wieloznaczność i gra sensem. Mamy z tym do czynienia choćby w samych tytułach obrazów. Mówią one tylko tyle, co i tak widać gołym okiem: tu narożnik, tam szczelina, niby to podpowiedź, ale bardziej nabieranie odbiorcy. Artysta każe się nam domyślać rzeczy najważniejszej: całej reszty. Reszty? Bagatela! Wszystkiego.

            – Czego to narożnik? W czym ta szczelina? – pyta nas Arek i przewrotnie się uśmiecha. – Albo sobie, widzu, sam dopowiedz, albo musisz przyznać, że sztuka to zawsze tajemnica!

 

 

 

 

Arkadiusz Karapuda – ur. w Żyrardowie (1981). Dyplom z wyróżnieniem rektorskim na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, w pracowni prof. Marka Sapetto (2007). Profesor nadzwyczajny, prowadzi Pracownię Rysunku dla studentów I roku na Wydziale Malarstwa warszawskiej ASP. Prodziekan ds. nauki i badań naukowych w macierzystej jednostce w kadencji 2016-2020. Zajmuje się przede wszystkim malarstwem, badając relacje pomiędzy umownością a iluzją, oraz napięcia pomiędzy słowem i obrazem. Autor dwudziestu wystaw indywidualnych i uczestnik ponad stu wystaw zbiorowych. Stypendysta min.: Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2014), Fundacji Kultury Polskiej (2013), Inicjatywy Entry (2008), Ministra Kultury i Sztuki (2005). Laureat min.: Nagrody Marszałka Województwa Zachodnio-pomorskiego, na 24 Festiwalu Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie (2012), Grand Prix 7. Międzynarodowych Warsztatów Malarskich Pieńków (2008), Nagrody im Józefa Szajny (2007). Mieszka w Warszawie.

 

Wernisaż. Od lewej: Arkadiusz Karapuda, Ryszard Ługowski, Dawid Szafrański.

zdjęcia Ignacy Skwarcan